Vonnegut i jego rzeźnie

Daniel Micielski

Lata 50., Ameryka. Na świecie, obojętnie czy Wschodu, czy Zachodu, nadal czuć reperkusje II Wojny Światowej. Zmianom politycznym towarzyszą bardzo mocne zmiany kulturalno-społeczne. Wszyscy budzą się z koszmaru – serce bije nierównym, szybkim tempem, lęk nadal odbija się echem po świadomości, pojawia się pareidolia dźwięku i obrazu. Tak wyglądała (w mojej interpretacji) rzeczywistość powojenna, nie tylko we wcześniej wspominanych latach 50., ale i znacznie później. Jedni sądzili, że świat się już skończył (chociażby Różewicz), inni powzięli za misję odbudowę warstwy moralnej swojego podwórka. Jeszcze inni uzbroili się w satyrę, humor i dramat.

Niedawno James Gunn stworzył pewien serial – Peacemaker. Jeżeli ktoś zna tego reżysera, to doskonale wie, że James potrafi bezbłędnie operować na pierwszy rzut oka kontradyktoryjnymi nurtami – komedią i dramatem. Jego bohater, tytułowy Peacemaker, jest synem neonazisty, człowieka skrajnie prawicowego, agresywnego i patologicznego. Reperkusje, jakie pozostawiła toksyczna relacja z ojcem, są wątkiem głównym tej historii. Można by to skontrastować z kreacją autorów serialu – protagonista chodzi w kolorowym kostiumie, rzuca dowcipy o farbowaniu brody, a jego hełm wygląda (co też jest częstym obiektem komentarza w samym serialu) jak sedes.

Dawniejszym i obracającym się na zupełnie innym polu semantycznym autorem, który również potrafił w sposób perfekcyjny pożenić humor i dramat – był Kurt Vonnegut. Kurt urodził się w Ameryce w latach 20. Dzieciństwa nie miał najgorszego − pochodził z bogatej rodziny o niemieckich korzeniach. Idylla skończyła się z momentem nadejścia okresu Wielkiej Depresji w Stanach Zjednoczonych. A więc kontrast w życiu autora Hokus-Pokus był stale obecny. Z jednej strony urodzony w Ameryce, wychowanym w zachodni sposób, ale z drugiej pochodzenie i nazwisko niemieckie. Z jednej strony przynależność do rodziny bez problemów finansowych, a z drugiej – ogólnokrajowy okres kryzysu i krachu na giełdzie. Taka przewrotność jest niemalże organiczna dla bohaterów jego powieści. W tym tekście skupię się na dwóch utworach Kurta – najsłynniejszej Rzeźni numer pięć i równie istotnej, dla mnie szczególnie ważnej, Matce nocy.

Rzeźnia numer pięć traktuje o człowieku, który przeżył II Wojnę Światową. Książka ta jest pewnego rodzaju dziennikiem, a na pewno prozą autobiograficzną Vonneguta. Główny bohater – Billy – jest weteranem wojennym i wariatem. Wydaje mu się, że co jakiś czas porywają go kosmici, aby eksperymentować z jego ludzkim ciałem, a z czasem nawet obserwować kontakt jego ziemskiej powłoki z inną ziemską powłoką. Jest on również podróżnikiem w czasie, bowiem w trakcie trwania powieści Billy zmienia okresy życia w swojej narracji (ponieważ jak stwierdza, jest „wypadającym z czasu”) ze starości w młodość, a te skrawki fabularne, które podrzuca nam narrator, stają się całością. Jesteśmy obserwatorami jego losu i późniejszego szaleństwa. Szaleństwo jest uznawane za cechę jego osobowościrzez członków rodziny, ale czy to na pewno szaleństwo?

Otóż Billy pamięta swoje podróże w kosmos i opowiada o nich swoim bliskim. Nie tylko opowiada historie, ale i święcie w nie wierzy. Rodzina uznaje go za niezdolnego do racjonalnego myślenia, ale czy to samo możemy zrobić my – czytelnicy? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. To właśnie tu, w tej strefie niepewności, Vonnegut pokazuje nam swój geniusz i kunszt. Rozumiem to w następujący sposób: bycie weteranem jest dla Billy’ego czymś traumatycznym. Zamknięcie go jako jeńca w rzeźni w Dreźnie, które zostaje następnie bombardowane (co też jest oparte na wątku autobiograficznym autora), staje się przeniesieniem w inny świat, inny wymiar. Absurd tego, czego protagonista doświadcza – bycia bombardowanym w jakiejś rzeźni, w której ludzie stają się zwierzyną, a rzeźnicy lecą nad ich głowami – jest przeżyciem na tyle absurdalnym, na tyle odrealnionym, nierzeczywistym i karykaturalnym, że jego mózg zaczyna stwarzać obrazy podobnej natury. Pod względem absurdalności porwanie przez kosmitów jest na tym samym poziomie co wojna. Fakt, że ktoś postanawia wyrwać nas z naszego wygodnego świata, ubrać mundur i walczyć za przekonania, które nie są nasze, za kraj, z którym się nie utożsamiamy, jest czarną komedią. Na człowieku zaczyna być przeprowadzany eksperyment, podobnie jak to często bywa ze zwierzętami. Ile jeszcze jest w stanie wytrzymać? Za jakie wartości jest gotów oddać swoje życie? Czy dana mu z pisemka patriotycznego wartość jest na tyle sympatyzująca z nim, że możliwe staje się zabicie obcego człowieka? Vonnegut zadaje te pytania w manierze metatekstualności. I to jest dla mnie wartością górującą – zabawa z konwencją, zmuszanie czytelnika do myślenia, przewrócenie jego światopoglądu, zabawy z opowiadaniem historii. Autor Śniadania Mistrzów nie komentuje rzeczywistości dla niego empirycznej, komentuje zaś rzeczywistość, którą wykreował w świecie swojej powieści. Kontrast pojawia się w periodyzacji wydarzeń i w realiach, w których znajdujemy się i my i bohater.

Humor w tej powieści (ale też ogólnie w twórczości Vonneguta) jest podskórny. Początkowo Billy wydaje się dość zabawny – myśli, że porywają go kosmici i wsadzają sondy w odbyt1. Śmiałem się również z narratorem, ale później uśmiech schodził z twarzy. Zadziało się to wtedy, kiedy stałem się świadkiem ślubu dramatu i komedii.

Matka noc też mówi o wojnie, ale w sposób zgoła inny. Tu mamy do czynienia z Howardem, znanym dramaturgiem, który po I Wojnie Światowej przeprowadza się do Niemiec i tam rozwija karierę pisarską. Narrator powieści to bohater zamknięty w więzieniu, który postanawia spisać swoje życie. Okazuje się wtedy, że jeszcze przed II Wojną Światową zdołano go zwerbować jako agenta amerykańskiego wywiadu, który w wystąpieniach radiowych przekazywał zaszyfrowane wiadomości. Wiadomości te z kolei były przemycane w przemówieniach o charakterze nazistowskim. Koncept niezwykle ciekawy, ale jeszcze ciekawsze, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, są emocje, jakie uwalniają się wraz z przemyśleniami protagonisty. Poruszając się w konwencji kafkowskiej, Vonnegut wgryza się w psychikę człowieka, który nie wie już kim jest, ani w co wierzy. Teoretycznie – teksty, które pisze protagonista, są wiadomością dla amerykańskiego rządu, ale czy tak jest rzeczywiście? Czy w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z postacią artysty i jego sztuki, nie następuje przelanie jego duszy i serca w ten tekst? To dopiero w utworze autor może zdjąć swoją maskę i ukazać się nagim. Howardem miotają podobne przemyślenia. Nie wie już, co jest rzeczywistością, a co złudzeniem. Co więcej nie jest pewien, w której rzeczywistości aktualnie funkcjonuje i z której czerpie więcej korzyści. On sam sądzi, że cały czas poświęcał się dla kraju, ale wtedy, w sposób podświadomy, zadaje słynne pytanie: czy było warto? Myślę, że ten wątek idealnie podsumowuje to, co mówi sam narrator, czyli Howard: „jesteśmy tym, kogo udajemy, i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy”.

Właściwie ta powieść jest przełamaniem schematu samego Vonneguta – absurd i humor bardzo przypomina ten kafkowski, a dramat dzieje się wewnętrznie. W pewnym momencie, chociaż narrator stara się utrzymać dystans do tego, co mówi, z jego słów płynie ból. Howard przywdziewa maskę, pisząc dziennik – będąc w formule najbardziej personalnej i swobodnej ze wszystkich dostępnych w zakresie pisarskim.

Dlaczego więc Matka noc, a nie Rzeźnia numer pięć jest dla mnie dziełem ważniejszym? Głównie przez wgłębienie się w tej pierwszej w psyche autorskie, ugryzienie tego tematu z zupełnie innej strony. Twórca Kociej kołyski staje po zupełnie innej stronie spektrum pisarstwa postpamięciowego. Wchodzi w buty swoich bohaterów, zostawia tam ślady odautorskiej obecności i wychodzi tylnymi drzwiami. Ten niewątpliwie jeden z najoryginalniejszych twórców, jacy funkcjonowali w środowisku literackim, pokazuje, że trauma nie powinna być czymś, czego się obawiamy – trzeba z nią walczyć. Howard i Billy (choć w stopniu mniejszym, ponieważ świadomość jego problemów zostaje zredukowana poprzez motyw fantastyki naukowej i podroży w kosmos) są zaznajomieni ze swoimi problemami i szukają drogi ujścia dla swoich emocji – jeden poprzez wizje kosmitów, drugi poprzez refleksję filozoficzną prowadzoną w dzienniku.

Ukazawszy w wielkim skrócie wybrane aspekty dwóch tekstów Vonneguta, całość pozwolę sobie podsumować cytatem z Rzeźni numer pięć, czyli Krucjaty dziecięcej, czyli Obowiązkowego tańca ze śmiercią:

– Czy wiesz, co mówię facetom, którzy piszą książki przeciwko wojnie? 

– Nie. Ciekawe, co im mówisz.

– Mówię: Dlaczego nie piszesz książek przeciwko lodowcom?

 

Istne zaniemówienie twórczo-interpretacyjne.

 

 

1 Nie jest to poczyniona przeze mnie trywializacja – to rzeczywiście dzieje się na kartach powieści.