W kawiarni na Wspólnej

Patrycja Florczak

 

Kawa. Tylko to może uratować mój dzień – a przynajmniej taką mam nadzieję. Co prawda przekroczyłam już dzisiaj dzienną, dopuszczalną dawkę kofeiny, ale jak to mówią: „co mnie nie zabije”… Zresztą, bez znaczenia. Wchodzę do przytulnej kawiarni, szurając butami po wycieraczce, która zdaje się ze mnie drwić, krzycząc „miłego dnia”. Żałosne. Rozglądam się po lokalu, wybieram w głowie odpowiednie miejsce. Gdzieś… Hmm. O tak, tutaj. Pod oknem. Podchodzę do baristy. Poproszę kawę. Tak, czarną. Nie, nie słodzę. Tak. Nie. Dzięki, ile płacę? Chłopak z przyklejonym uśmiechem mówi, że kawę przyniosą mi do stolika. Zdobywam się na ledwie słyszalne „dzięki” i rozpłaszczam się na wybranym miejscu.

Wbrew pozorom ten dzień nie był wcale taki zły. Po prostu nie był mój. Teatralnie wzdycham, ale nie za głośno, żeby nie zwracać na siebie zbędnej uwagi, po prostu w mojej głowie to wyglądało dobrze. Tak jak w filmie, ale zresztą… W towarzystwie nudy rozglądam się po kawiarni. Już mam przewrócić oczami, kiedy zauważam. Zauważam… Pod oknem siedzi młoda dziewczyna. Zdaje się, że coś za szybą przykuło jej uwagę, próbuję dostrzec, co. Na co patrzy? Gdzie ucieka jej wzrok? Głupi badyl mi zasłania. Wychylam się jeszcze bardziej, aż prawie uderzam kelnerkę, która nieśmiało podaje mi kawę. Przepraszam. Nie to ja przepraszam. Obie przepraszamy, po czym ona odchodzi. Wzrokiem wracam do dziewczyny spod okna. Nie widzę, na co patrzy. Ale widzę ją. Siedzi lekko zgarbiona. Lekko. Jakby mimo pewności, która od niej bije, delikatny dreszcz lęku siedział jej na ramieniu, powodując swoim ciężarem taki styl siedzenia. W dłoniach trzyma kubek, który ciasno oplata palcami. Może ma zimne dłonie. Jej twarz jest… miła, jakby nosiła w sobie słońce. Oczy, ciekawe świata, wciąż tańczą w promieniach nieznanego mi obiektu. Na co ona patrzy? Chciałabym spojrzeć w jej oczy. Ciekawe jakiego są koloru. Pewnie zielone. Zielony uspokaja. Wyobrażam sobie, że to ten typ człowieka, który nie tylko patrzy, ale i widzi. Ja też chciałabym zobaczyć. Nie potrafię się skupić na… nie wiem, na czymkolwiek… Zajęcia, studia, życie. Na chwilę przestało się to dla mnie liczyć. Patrzę na dziewczynę, która widzi to, czego nie widzę ja. Przepraszam. Wołam kelnerkę – czy można by przestawić tamten kwiatek? Wskazuję palcem. Ale donica okazuje się zbyt ciężka, a sama czynność przyciąga uwagę. Dobra, raz kozie śmierć. Dopijam kawę. Zabieram rzeczy, żeby w razie niezręczności uciec jak najszybciej. Jest jeszcze chwila, żeby się wycofać. Nie. Inaczej ciekawość zje mnie żywcem. Hej. Podnosi wzrok i patrzy na mnie. Hej, ja, ja chciałam. Spoglądam za okno. Ale… rozczarowanie. Nie ma tam nic, co wydawałoby mi się na tyle interesujące, żeby wyglądać przez okno z taką namiętnością. Chciałam zapytać, co widziałaś za oknem. Uśmiecha się. Zwraca twarz w stronę szyby. Milczy. „A ty co widzisz?”. Uśmiecham się, bo nikt dawno nie zapytał mnie, co widzę. Ale odpowiadam, że nic. „No właśnie, ja też nic”. I tak przez chwilę patrzymy na nic. Razem. W taki sposób, jakby to jednak było coś.